Zima 2012/2013 – pierwsze wrażenia (cz.1)

pw_zima2013

Zima rozkręciła się na dobre – świadczą o tym nie tylko tony śniegu, przez które musimy się każdego dnia przedzierać, ale również nabierający rozpędu nowy sezon w ramówce animowanych produkcji z Dalekiego Wschodu. Po zapowiedziach zdaje się, że nikt nie spodziewał się cudów – ja sama byłam wręcz maksymalnie sceptycznie nastawiona do nadchodzących premier. Okazuje się, że takie podejście ma swoje zalety – z założenia byłam na „nie”, więc nowe tytuły mogły mnie zaskoczyć wyłącznie pozytywnie. I faktycznie, okazało się, że wbrew najczarniejszym scenariuszom, które zakładały, że swój rozkład zimowej jazdy ograniczę do Chihayafuru 2, znalazłam dla siebie pojedyncze tytuły, które być może zdołają podtrzymać moje zainteresowanie przez najbliższe 3 miesiące.

Każda z premierowych produkcji, które wzięłam pod lupę, zaliczyła już po 3 epizody – myślę, że to dobry moment, by nie tylko opisać pierwsze wrażenia, ale też zadecydować o dalszych decyzjach wobec tytułów. A zatem na początek trzy serie będące, skrótowo rzecz ujmując, obyczajowym obrazkiem z życia nastolatków: Ore no Kanojo to Osananajimi ga Shuraba Sugiru, Tamako Market i Kotoura-san.

 

Ore no Kanojo to Osananajimi ga Shuraba Sugiru

oreshura_01
O czym to jest: Eita zaczyna liceum, zaś jego celem jest dostanie się na Państwowy Uniwersytet Medyczny. Z powodu tychże planów życiowych oraz rozwodu rodziców chłopaka, postanawia on unikać czegokolwiek związanego z romansami, związkami itd. Pewnego dnia, Masuzu, srebrnowłosa, szkolna piękność, która właśnie powróciła do kraju, wkracza w jego życie w najbardziej nieoczekiwany sposób z możliwych – wyznaje mu miłość! Chiwa, przyjaciółka z dzieciństwa naszego bohatera, nie da sobie odebrać Eity bez walki!

Liczba obejrzanych odcinków: 3

Pierwsze wrażenia: Zaczęłam to anime kompletnie bez przekonania. Z zapowiedzi wyłania się z tego obraz oklepanego romansu, w którym główna para bohaterów przechodzi od niechęci do miłości, zaś udawany z początku związek, przeradza się w coś autentycznego. I pierwszy odcinek tak właśnie wygląda. Co gorsza dochodzi tu do dość oczywistej zrzynki z Chuunibyou demo Koi Ga Shitai! – wszak hakiem, na którego Masuzu łowi Eitę, jest jego gimnazjalny pamiętnik, który pisał przechodząc przez syndrom chuunibyou, będąc przekonanym, że jest niezniszczalnym, nadprzyrodzonym wojownikiem, który musi ukrywać się pod ludzką tożsamością. Nie nazwałabym tego plagiatem, ale wykorzystanie identycznego motywu w dwóch sezonach pod rząd po prostu nie jest ciekawe – w przypadku jesiennej produkcji Kyoto Animation, było to jeszcze świeże i dodatkowo zabawne, dzięki temu, że Rika traktowała poronione wynurzenia Yuuty całkiem na serio. Tutaj stają się one przedmiotem szantażu i niestety nawet najzabawniejsze reakcje torturowanego lekturą swych dawnych pamiętników Eity, nie czynią dla mnie tego motywu zabawnym. Do tego wszystkiego główny bohater jest obarczony jeszcze jednym radosnym przybytkiem, a mianowicie przyjaciółką z dzieciństwa, Chiwą, która jest tak bardzo moe, jak tylko moe być w anime można. Jakby tego było mało, kompletnie nie przekonuje mnie animacja. Tła i projekty postaci jeszcze mogłyby przejść, aczkolwiek są nadmiernie jak dla mnie uproszczone. O prawdziwą pomstę do nieba woła jednak kolorystyka tej serii. Wykorzystano tutaj żywe kolory, które bardzo mocno rozjaśniono – każda barwa wygląda na sztucznie rozbieloną, przez co wszystko się zlewa i przypomina wypłukaną z koloru tkaninę, która zbyt długo prana była w wysokich temperaturach. Podsumowując to wszystko, po drugim odcinku byłam pewna, że rzucam tę serię w diabły. Ale trzeci odcinek zmienił moje zdanie – jeśli chodzi o poziom, nie było tutaj gwałtownego skoku. To, co mnie zaciekawiło, to sam sposób przedstawiania wydarzeń, który na tym przynajmniej etapie zdaje się sugerować, że ta seria ma szansę iść inną drogą, niż setki tego typu tytułów. Trzeci odcinek bardzo silnie eksponuje więź Eity i Chiwy. Nie tylko pokazuje, jak bardzo dziewczyna jest w nim zakochana – to zresztą wiemy już od pierwszego odcinka. Widzimy jednak również bardzo duże przywiązanie ze strony Eity – i to nie na zasadzie przyzwyczajenia do upierdliwej koleżanki z sąsiedztwa, która ciągnie się za nim wszędzie od wielu lat. Eicie naprawdę na Chiwie zależy – niezwykle istotne jest to, że to dla niej przechodzi przemianę. Z chłopaka, który leci w szkole na trójkach i interesuje się jedynie oglądaniem anime, zmienia się w prymusa szkolnego, który marzy o studiach medycznych i zrewolucjonizowaniu oblicza współczesnej medycyny. Wszystko po to, by przywrócić pełne zdrowie swojej dziecięcej przyjaciółce. Sposób, w jaki podana zostaje nam opowieść o więzi między Eitą a Chiwą sprawia, że widz, który początkowo miał skupiać się jedynie na związku Eity z Masuzu, kompletnie zapomina o srebrzystowłosej piękności i zaczyna emocjonalnie angażować się w relację przyjaciół. To mnie naprawdę zaskoczyło – po pierwszych dwóch odcinkach byłam przekonana, że to Eita i Masuzu stanowią bezdyskusyjny endgame tej serii – teraz podjęłabym się polemiki. Oczywiście, sam opening wskazuje nam już na to, że lada moment wokół naszego protagonisty zawiąże się niewielki harem, co pewnie zepchnie Chiwę na dalszy plan, a przywróci na podium Masuzu. Niemniej, póki co jestem zaintrygowana. Czy to możliwe, żeby OreShura naprawdę próbowało uciec od schematu? Czy też przeceniam możliwości tej produkcji? Ze swoim sceptycznym nastawieniem przychylam się raczej ku drugiej opcji, nie mogę przy tym jednak pozbyć się wrażenia, że takie przedstawienie wątku przyjaźni bohaterów czemuś jednak służy – zwłaszcza, że jednocześnie na kompletnie boczny tor schodzi sama Masuzu, w odcinku trzecim widz praktycznie o niej zapomina. To naprawdę nie jest typowe, tym bardziej zaś, że seria liczyć ma jedynie 13 epizodów, powinna więc szybciej i sprawniej skupiać się na głównym temacie, jeśli mają nim być Eita i Masuzu właśnie.

Ocena: 5/10

Werdykt: Koniec końców daję tej serii szansę – przynajmniej dopóki nie wróci do totalnego banału i nie udowodni, że przedstawienie trzeciego odcinka było zwykłym błędem przy produkcji.

 

Tamako Market

tamako_market_01

O czym to jest: Tamako to kochająca mochi (tradycyjne japońskie kluski/ciastka robione z klejącego ryżu) pierwszoklasistka z liceum, której rodzina prowadzi sklep w dzielnicy handlowej ze wspomnianymi mochi. Seria ta opowie jej historię – poczynając od szczęśliwego szkolnego życia razem z przyjaciółkami: Midori oraz Kanną, przygodami w Klubie Badmintona, a na pomaganiu w rodzinnym sklepie kończąc.

Liczba obejrzanych odcinków: 3

Pierwsze wrażenia: Sama w to nie wierzę, ale podoba mi się :) Po obejrzeniu Chuunibyou…, które miewało dobre momenty, ale ogólnie nie powaliło mnie na kolana, a także po przeczytaniu wstępnego opisu fabuły Tamako Market, byłam przekonana, że będzie to kolejny pusty tytuł z serii cute girls doing cute things, a wszystko to polane toną lukru. No i po części tak jest. Ale jest jeden detal, który kupił mnie dla tej produkcji, a o którym nikt we wstępnych opisach nie wspomniał – a mianowicie okrąglutkie ptaszysko mówiące ludzkim głosem, które nadaje całości totalnie absurdalnego klimatu. To nie jest magia typowa dla KyoAni – to po prostu grubaśny, egocentryczny kurak, który wpieprza się w życie głównej bohaterki i sieje zamęt. Dera, bo tak mu na imię, jest nonsensem na cienkich nóżkach i z kolorowymi piórkami. Ale dzięki temu jest po prostu wesoło. Co się zaś tyczy samej fabuły – spójrzmy prawdzie w oczy, Tamako Market jej zwyczajnie nie posiada. Nie wiem, czy tak będzie do końca, ale póki co, to po prostu zlepek luźnych epizodów z życia tytułowej bohaterki. Tamako jest oczywiście typową postacią KyoAni – jest urocza, słodka, przyjazna i naiwna. Ale co mi się podoba w jej dotychczasowej kreacji, to fakt, że nie jest nachalnie pchana na pierwszy plan – jest naszą towarzyszką i przewodnikiem po świecie przedstawionym, ale w żaden sposób nie przysłania widoków swoją osobą. A o jakich widokach mowa? Przyznam, że to kolejny aspekt, którym to anime mnie trochę uwiodło. Chodzi o cały dystrykt handlowy, w którym mieszka Tamako i w którym mieści się jej rodzinny sklepik z mochi. To taki malutki wszechświat rządzący się własnymi prawami – miejsce, w którym wszyscy się znają i lubią, są dla siebie uprzejmi i uczynni. Teoretycznie tutaj pracują, a tak naprawdę po prostu świetnie się bawią. To miasto w mieście, przypominające zaczarowaną krainę, do której Tamako codziennie wkracza po powrocie ze szkoły. O czym właściwie jest Tamako Market? Naprawdę, pojęcia nie mam. Wiemy, że Dera przybył do miasta w poszukiwaniu narzeczonej dla swojego księcia, z migawek wynika, że ów książę żyje w jakimś odległym, tropikalnym zakątku świata. Choć wątek ten póki co gra gdzieś na 10. planie, to przypuszczam, że w którymś momencie wybije się i zacznie koncentrować rozrzedzoną póki co fabułę. Czy ma szansę wejść do gry również jakiś wątek romantyczny? Trudno powiedzieć. Niby jest słodki chłopaczek z sąsiedztwa, Mochizou, który ewidentnie ma słabość do Tamako, ale póki co w żaden sposób nie akcentuje się ich relacji – nawet podczas odcinka walentynkowego nie pojawiła się jakakolwiek wzmianka, czy sugestia. Co się za to w tym odcinku pojawiło, to niewyraźna, aczkolwiek intrygująca sugestia, jakoby kolejną osobą, która na swój romantyczny celownik wzięła sobie Tamako, była jej przyjaciółka Midori. To by było nawet ciekawe – choćby śladowy wątek yuri w słodkiej i niewinnej produkcji KyoAni, ale nie do końca jestem przekonana, czy to w ich stylu. Za to na pewno w ich stylu jest upychanie w swoje serie morałów, czy może raczej przesłań na temat poszczególnych aspektów egzystencji ludzkiej. Chuunibyou… w sumie również zaczęło się od szalonej komedii, a zakończyło na nieco zbyt dramatycznej opowieści o tym, że każdy ma prawo uciekać do swojego bezpiecznego światka przed cierpieniem i że ogólnie to warto fantazjować :> Trochę się boję, że beztroskie póki co Tamako Market też prędzej czy później zmienią w jakiś dramacik – jestem fanką dramatów, a i owszem, ale nie kiedy rodzą się z tak lekkich komedii. Jeśli równowaga między elementami dramatycznymi a komediowymi nie zostanie ustalona od razu, tak skrajne przechodzenie od jednego do drugiego, rzadko zyskuje uznanie w moich oczach. Dlatego też obawiam się trochę o dalsze losy tej serii. Póki co mnie bawi i relaksuje. A że wizualnie jest lepiej, niż dobrze, to tym bardziej chętnie przy tym tytule jeszcze pozostanę.

Ocena: 6/10

Werdykt: Oglądam dalej i cieszę się tym, co jest, starając się za bardzo nie martwić o to, co w przyszłości nastąpić może. Tamako Market to dokładnie ta dawka cotygodniowego cukru, którą mogę przyswoić bez niestrawności :P

 

Kotoura-san

kotoura-san_01

O czym to jest: Szkolna komedia romantyczna. Haruka Kotoura to 15-nastolatka, która potrafi czytać myśli innych ludzi. Od dziecka umiejętność ta przysparzała jej samych problemów, aż w końcu doprowadziła do rozwodu jej rodziców. W rezultacie dziewczyna zmienia licea, tym razem postanawiając trzymać się z dala od kolegów z klasy by uniknąć ewentualnych kłopotów. Jednak jeden z nich, Yoshihisa Manabe, akceptuje ją bez względu na niespotykaną zdolność Haruki, przy okazji pomagając jej zbliżyć się do innych ludzi.

Liczba obejrzanych odcinków: 3

Pierwsze wrażenia: Kotoura-san to kolejny tytuł, do którego nawet nie zamierzałam się w tym sezonie zabierać. Wszystko się zmieniło po zaskakująco pozytywnych opiniach po pierwszym odcinku – a natknęłam się na sporą ich liczbę. Choć w zamierzeniu miała to być lekka komedia romantyczna w szkolnym settingu, zaczęło się od skrajnego dramatu, który zrobiono z życia dziewczynki będącej w stanie czytać myśli innych ludzi. Traktowana jak dziwadło, dość szybko została odrzucona nie tylko przez przyjaciół, ale i przez najbliższą rodzinę. Taki początek nie zwiastował typowej i głupawej komedii, na którą ta seria się zapowiadała. Postanowiłam dać jej szansę. Niestety po trzech odcinkach dochodzę do wniosku, że to jednak nie mój klimat. Mam wrażenie, że Kotoura-san próbuje pomieścić w sobie zbyt wiele. Mamy tutaj dramat o odrzuceniu społecznym i prześladowaniach, mamy komedię romantyczną z nutką ecchi, mamy szkolną obyczajówkę z życia kolejnego klubu, mamy stopniowo wyłaniającą się intrygę ze strony starszej koleżanki i wreszcie mamy moralizatorską opowieść o przyjaźni i akceptacji. Za dużo i wszystko wymieszane w jakichś nierównych proporcjach. Pisząc o Tamako Market wspominałam, że nie lubię nagłego przechodzenia z komedii w dramat (ewentualnie w drugą stronę) i wolę, by oba elementy współistniały harmonijnie od początku serii. I tutaj niby to jest, ale brakuje mi płynności i równowagi w tym wszystkich – zupełnie, jakby fabuła łączona była bardzo grubymi i widocznymi szwami ze zlepków z kompletnie różnych tkanin. Co gorsza nie przekonują mnie bohaterowie. Jedynym wyjątkiem jest Manabe, który w jakiś sposób urzeka swoją prostolinijnością i szczerością – jest postacią bezwzględnie budzącą sympatię. Natomiast taka już Kotoura nijak do mnie nie trafia. Jako dziecko cierpi na skutek swoich parapsychologicznych mocy, więc jako 15-latka postanawia zmienić szkołę i zacząć wszystko od nowa. I co? Pierwsza rzecz, którą robi po wejściu do nowej klasy, to czytanie w myślach nauczyciela i kolegów i dzielenie się z nimi swoimi uwagami na temat tychże, było nie było, skrytych przemyśleń. Serio? Jak można być aż tak bardzo pozbawionym umiejętności wyciągania wniosków? Jako główna bohaterka Kotoura nie robi na mnie wrażenia. Postać wyposażoną w tego typu umiejętności można by zbudować i przedstawić znacznie ciekawiej. Kolejną znaczącą wadą tej produkcji, jest dla mnie jej grafika – nie cierpię, absolutnie nie cierpię tak uproszczonego projektu postaci. Wszystkie one są dla mnie po prostu brzydkie. Poza tym animacja jest naprawdę w porządku, ale to, jak wyglądają bohaterowie tej serii mnie nieustannie odrzuca – zwłaszcza, że tryb super deformed pojawia się średnio co 2 minuty, a zatem już i tak karykaturalne postaci, wynaturza się jeszcze bardziej. Co za dużo, to niezdrowo. Oczywiście, gdyby fabuła jako taka była naprawdę ciekawa, zacisnęłabym zęby i przetrwała kwestię doznań wizualnych. Ale póki co historia nie powala. Nie wiem, co prawda, co takiego ma w zanadrzu przewodnicząca klubu ESP, ale pomijając ten wątek, całość zdaje się zmierzać w bardzo naiwnym kierunku – celem tej opowieści jest, zdaje się, przekonanie ciężko doświadczonej przez los Kotoury, że nawet ona może znaleźć ludzi, którzy ją polubią i zostaną przy niej, nawet gdy będzie regularnie czytała ich myśli. Może i to szlachetne przesłanie, ale z fabularnego punktu widzenia, niebywale nudne. Zakładam, że sceny, w których powoli zmieniająca swe poglądy Kotoura, nagle się wycofuje i dochodzi do wniosku, że jednak powinna się trzymać od ludzi z daleka, na co do akcji wkraczają jej nowi przyjaciele i udowadniają, że stoją za nią murem, będą się mnożyć do bólu. Lubię wzruszające historie, nawet jeśli zahaczają o banał, ale obawiam się, że w tym przypadku wszystko będzie maksymalnie przegadane – tak, jak pokazano to w 3. odcinku.

Ocena: 4/10

Werdykt: Ten tytuł odpuszczam. Nie widzę w nim nic, co mogłoby mnie realnie zainteresować, a jeśli dołożyć do tego nijaką główną bohaterkę i fatalną kreskę, wychodzi seria, która może i po pierwszym odcinku miała zadatki na coś nietypowego, ale bardzo szybko uciekła w stronę sztampy.

I to na początek. Kolejne zimowe serie już niebawem :)

2 responses to “Zima 2012/2013 – pierwsze wrażenia (cz.1)

  1. Zabieram się za nadrabianie notek u ciebie. ;D
    Ogólnie to z tego zestawienia tylko z pierwszym tytułem miałam styczność – wytrzymałam 2 odcinki, potem rzuciłam i w sumie nie zamierzałam wracać, ale skoro napisałaś, że 3 odcinek ma w jakimś sensie charakter przełomowy, to może jednak skuszę się na niego. Ostatecznie co mi szkodzi, a może faktycznie zaserwują nam jakiś przełom w dziedzinie romansów-haremów, szkoda by było to przegapić. ;P
    Co do Tamako Market to jakoś obawiałam się zbyt wielkiej ilości lukru wylewającej się z ekranu. Nie mam nic przeciwko opowiastkom z życia bez konkretnej fabuły, ale muszą być one w odpowiedniej oprawie. Po przeczytaniu twojego ogryzka może jednak dam szansę… jakoś twoje recenzję sprawiają, że zmieniam swoje podejście. ;P Nie obiecuję, że wytrwam do końca, ale pierwszy odcinek na pewno sobie ściągnę i w jakiś wolny wieczór do niego zajrzę. ;)
    Jeśli chodzi o Kotoura-san to jakoś się tym tytułem nie zainteresowałam w ogóle. Połączenie w tagach ecchi i dramatu jakoś mnie nie przekonało. I tutaj raczej nie zmienię zdania. Może za rok, jak będę się skrajnie nudzić to sobie łykną na raz, ale w najbliższym czasie, raczej nie mam zamiaru się z tym tytułem bliżej zapoznawać.

    • Po 6. odcinku OreShura chyba jednak muszę się wycofać ze swojego początkowego entuzjazmu ;) Seria zaczyna się bardzo wyraźnie staczać – jadą strasznymi banałami, harem głównego bohatera przybiera na rozmiarach, a on sam nijak nie potrafi dać jasno do zrozumienia, która dziewczyna mogłaby mieć u niego największe szanse. Nie, popsuło się – jeśli rzuciłaś, to przy takim stanie pozostań. Ja się też zastanawiam, czy sobie nie odpuścić, ale tak to zawsze jest, jak człowiek obejrzy już tę połowę serii, to sobie myśli, że teraz to już szkoda to zostawiać i dla samej przyzwoitości warto wytrwać. Choć nie jestem przekonana, czy mi się uda – bohaterowie robią się coraz bardziej nieznośni, a ostatni odcinek to już tak chamska zżynka z Chuunibyou, że na miejscu KyoAni wnosiłabym już pozew o plagiat :P

      Tamako Market jest naprawdę przyjemne. Długo się nosiłam z decyzją o tym seansie – zwłaszcza, że w tym samym czasie kończyłam Hyoukę, która mnie dość mocno rozczarowała i KyoAni straciło u mnie kolejne akcje. Ale w sumie nie żałuję, że zaczęłam przygodę z Tamako. Nie będę Ci ściemniała – lukru jest od cholery ;) Ale jest to mimo wszystko dość lekkie i nawet zabawne. Co ważne, główna bohaterka nie drażni – tak, jak pisałam wyżej, jakoś nie narzuca się ze swoją moe osobowością. A ptaszysko rozwala system – zobacz pierwszy odcinek, jeśli humor trafi Ci do przekonania, to może nawet się z tą serią zaprzyjaźnisz ;)

      Ja Kotourę porzuciłam i przy tym zostanę – to jednak nie jest tytuł dla mnie. Słusznie Ci instynkt podpowiedział, że nic dobrego nie może wyjść z połączenia ecchi i dramatu :D Choć widzę, że sporo osób jest pod dużym wrażeniem tej serii, czego naprawdę nie rozumiem.

Dodaj komentarz