Golden Time – czas nie złoty, a stracony…

golden-time

Witam w kolejnej próbie wskrzeszenia tego bloga, mam nadzieję, tym razem udanej ;) Zorientowałam się, że niebawem stukną mi dwa latka na WordPressie i nie chciałabym, aby blog zupełnie zamarł, nie osiągnąwszy nawet tak młodego wieku. Dlatego też postaram się nadrobić wreszcie zaległości, poczynając od wrzucenia zaległych recenzji, których kilka mi się już uzbierało. Nadrabianie pozwolę sobie zacząć od recenzji serii jesienno-zimowej, z którą wiązałam bardzo duże nadzieje, a która okazała się sromotną porażką – Golden Time... Zapraszam do czytania, przy okazji serdecznie odradzając samo oglądanie ;)

Wieść o adaptacji light novel zatytułowanej Golden Time ucieszyła zapewne wielu fanów komedii romantycznych, w tym, nie ukrywam, również i mnie. I nic dziwnego – nie kto inny bowiem, jak jej autorka, Yuyuko Takemiya, kilka lat wcześniej stworzyła serię Toradora!. Przygody Taigi „Tyciego Tygrysa” i Ryuujiego „Smoka” podbiły serca niezliczonej rzeszy fanów romansów i komedii szkolnych na całym świecie, stając się wzorem godnym naśladowania dla innych produkcji z tych gatunków. Golden Time wydawało się więc tytułem skazanym na sukces, nie tylko zresztą ze względu na Takemiyę. Reżyseria w rękach Chiaki Kon (odpowiedzialnej za tytuły takie, jak Junjou Romantica, Otome Youkai Zakuro czy dwa sezony Nodame Cantabile), scenariusz stworzony przez Fumihiko Shimo (w dorobku scenariusze do serii takich, jak Clannad i Kokoro Connect), a wreszcie nawet obsada, w której znalazły się jedne z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych obecnie aktorek głosowych: Ai Kayano i Yui Horie. To nie może się nie udać! – pomyśleli z pewnością twórcy, a za nimi wszyscy fani Toradora! i podobnych tytułów. Los bywa jednak przewrotny, Golden Time zaś padło ofiarą tej przewrotności. Nieczęsto zdarza się seria, która tak bardzo zawodzi pokładane w niej nadzieje, która pomimo sprzyjających warunków i doskonale dobranej ekipy produkcyjnej okazuje się kompletną porażką na każdej możliwej płaszczyźnie. Na usta ciśnie się pytanie: Co poszło nie tak…? Zacznijmy zatem od początku…

golden-time-13

Pierwszy dzień nowej szkoły – to najbardziej klasyczny i lubiany przez twórców anime moment zawiązania akcji komedii romantycznych. Tego właśnie dnia poznajemy głównego bohatera Golden Time – Banriego Tadę. W przeciwieństwie jednak do zastępów jemu podobnych protagonistów, nie jest on uczniem szkoły średniej, a studentem i to jednego z bardziej prestiżowych kierunków kształcenia – prawa. Brzmi obiecująco – nieczęsto przecież serie tego typu rozgrywają się w światku akademickim. Można w związku z tym liczyć na nieco bardziej dojrzałych niż zazwyczaj bohaterów i nieco bardziej poważne podejście do problemów sercowych, z jakimi przyjdzie się im borykać. Można. Ale nie trzeba. A w przypadku Golden Time – wręcz nie należy.

Banri Tada, jak przystało na zahukanego młodzieńca z małego miasteczka, który po raz pierwszy trafia do wielkiej metropolii, szybko traci orientację i gubi się w nadmiarze ludzi i wrażeń. Szczęśliwie napotyka na swej drodze niemniej zagubionego Mitsuo Yanagisawę, kolegę z roku, który studia prawnicze traktuje jako drogę ucieczki przed mającą na jego punkcie obsesję przyjaciółką z dzieciństwa, żyjącą w szczerym przekonaniu, że wkrótce ukochany poprowadzi ją do ołtarza. Nowi koledzy wspólnymi siłami odnajdują uczelnię, u jej bram czeka jednak na nich nietypowa niespodzianka – na imię jej Kouko Kaga i jest nie kim innym, jak zakochaną prześladowczynią Mitsuo. Ku rozpaczy chłopaka, Kouko oświadcza, że również rozpoczyna studia na tym samym kierunku, co nasi bohaterowie. Szybko dowiadujemy się więc dwóch rzeczy – po pierwsze: w Japonii najwyraźniej każdy średnio rozgarnięty licealista jest w stanie zdać egzaminy na prawo (w czym kolejni bohaterowie serii tylko mocniej nas utwierdzą), po drugie: wątki romantyczne w Golden Time uruchomione zostają natychmiast, bez przedłużającego się napięcia, którym tak uwielbiają raczyć widzów twórcy tego typu tytułów.

Golden Time - 01 - Large 08

Mitsuo robi wszystko, by unikać Kouko, Kouko robi wszystko, by gonić za Mitsuo. A co w tym czasie porabia nasz protagonista, Banri Tada? Jako nieasertywny i nieprzeciętnie uczynny Samarytanin, stara się pomagać Yanagisawie i bierze na siebie obowiązek odciągania uwagi jego prześladowczyni. Kouko i Banri spędzają razem coraz więcej czasu – z jednej strony Tada robi to dla Mitsuo, z drugiej sam zaprzyjaźnia się z Kouko i z każdym dniem jest pod coraz silniejszym wrażeniem przebojowej i narwanej dziewczyny. Jak łatwo się domyślić, wreszcie i ona zaczyna postrzegać oddanego kompana w nieco bardziej romantycznym świetle. Jeśli jednak sądzicie, że wszystko to zmierza do klasycznego trójkąta miłosnego, jesteście w błędzie – a przynajmniej częściowym. O ile faktycznie z trójkątem mamy w Golden Time do czynienia, to nie angażuje on osoby Mitsuo.

Golden Time - 01 - Large 35

Tragedia z przeszłości prześladująca głównego bohatera, to kolejny obowiązkowy punkt w programie realizacji serii pokroju Golden Time. Przeciętny z pozoru Banri skrywa istotną tajemnicę na temat swojej przeszłości – rok przed rozpoczęciem studiów padł ofiarą wypadku, w wyniku którego stracił pamięć. Gdy więc spotyka na uczelni piękną i uprzejmą Lindę z wyższego roku, nie ma jeszcze pojęcia, że łączyła go z nią wieloletnia przyjaźń, gwałtownie przerwana tragicznym zdarzeniem. Amnezje jednak, przynajmniej te w anime, mają to do siebie, że z czasem mijają, pozwalając bohaterom odzyskać wspomnienia. Czy podobnie będzie z przypadłością Tady?

Golden Time - 01 - Large 30

Jak widać, pomysł na scenariusz Golden Time nie jest ani szczególnie oryginalny, ani wybitnie złożony. Nie od dziś jednak wiadomo, że kluczem do sukcesu dobrej serii obyczajowej jest nie tyle zaskakująca fabuła, co udane kreacje bohaterów, z którymi widz może się zżyć i sympatyzować. Niestety gromadka postaci, którą przedstawia nam Takemiya, nijak nie jest w stanie spełnić tych warunków. Ich zachowanie na każdym kroku poraża brakiem logiki i prawdopodobieństwa. Każda z nich zdaje się cierpieć na mniej lub bardziej zaawansowaną odmianę schizofrenii, skutkującą nieustannym i niezrozumiałym wahaniem między krańcowo różnymi postawami.

Największą bolączką serii są bez wątpienia główni bohaterowie – Banri i Kouko. Banri jest postacią skrajnie nijaką, która działa na nerwy brakiem zdecydowania i samodzielności oraz kompletnie niedojrzałą manierą użalania się nad sobą przy każdej możliwej okazji. Do szewskiej pasji mogą doprowadzić widza jego nieustanne rozważania na temat dwóch swoich osobowości – tej sprzed wypadku i tej późniejszej. Który Banri Tada to prawdziwy Banri Tada i jeżeli wspomnienia tego starego powrócą, to czy będzie to równoznaczne z utratą nowej tożsamości? O ile jednorazowe poruszenie tego problemu wydaje się zasadne w przypadku człowieka cierpiącego na amnezję, to powracanie do niego w co drugim odcinku serii bardzo szybko się nudzi. Zwłaszcza że im więcej czasu upływa, tym dobitniej przekonujemy się o tym, iż zarówno stary, jak i nowy Banri Tada w równym stopniu pozbawieni są jakiejkolwiek osobowości, toteż niewielką różnicę robi, który z nich wygra walkę o przetrwanie.

Golden Time - 12 - Large 35

Niewydarzonego duetu dopełnia Kouko, władcza, chorobliwie zazdrosna i zaborcza, egoistyczna, rozhisteryzowana wariatka, która swoją obsesją, najpierw na punkcie Mitsuo, następnie zaś Tady, wzbudza całą gamę negatywnych emocji – od niezrozumienia przez irytację po krańcową niechęć. Jednym z większych błędów w kreacji Kouko jest całkowity brak uzasadnienia tego aspektu jej osobowości. Przez długi czas liczyłam, że prędzej czy później twórcy pokuszą się o wyjaśnienie tak poważnych problemów emocjonalnych tej z pozoru beztroskiej dziewczyny – z czego wynika jej obsesyjny lęk przed utratą bliskiej osoby? Czy w przeszłości doświadczyła czegoś, co obecnie wzbudza w niej tak paranoiczne reakcje na choćby chwilowe rozstanie z najbliższymi? Niestety na te i podobne pytania odpowiedzi nie padają. Ostatecznie główna bohaterka, która – jak sądzę – miała rozbrajać widza spontanicznością i wzruszać nieokiełznaną emocjonalnością, kończy jako parodia samej siebie, niezrównoważona histeryczka, z której agresywne i irracjonalne zachowanie czyni postać całkowicie nieznośną.

Golden Time - 07 - Large 21

Nie lepiej prezentują się bohaterowie drugoplanowi. Wszystkich cechuje brak wiarygodności psychologicznej – chaotycznie prowadzone przez scenarzystów postaci zachowują się w sposób skrajnie nieprzewidywalny i pozbawiony realizmu. Nie wiedzą, czego i kogo pragną, a jako że twórcy nie pokusili się o gruntowne przybliżenie ich charakterów, również widzów prędko ogarnia poczucie dezorientacji co do motywów ich działań. Nienaturalne, przerysowane zachowania i brak choćby odrobiny zdrowego rozsądku czynią z nich bandę dziwadeł, wobec których trudno zdobyć się na jakąkolwiek empatię.

Golden Time - 10 - Large 17

Tacy bohaterowie bez wątpienia byliby w stanie pogrążyć nawet najlepiej skonstruowaną fabułę – co dopiero zaś tak nieuporządkowaną zbieraninę marnej jakości wątków, z jaką mamy do czynienia w Golden Time. Z początku niedostatki nie są nawet tak rażące. Co prawda bardzo szybko atakują nas absurdy pokroju uprowadzenia studentów przez szaloną sektę działającą pod przykrywką uczelnianego klubu – można jednak zdobyć się na daleko idącą wyrozumiałość i potraktować je z przymrużeniem oka, jako pretekst pozwalający głównym bohaterom na bliższe poznanie się. Fabuła serii pełna jest tego typu motywów i jak długo kolejne odcinki traktujemy jako niezależne od siebie epizody, bez problemu można zaakceptować taki stan rzeczy. Przychodzi jednak moment, w którym widz orientuje się, że choć półmetek serii zbliża się wielkimi krokami, to tak naprawdę nadal zupełnie nie wiadomo, do czego zmierza ta historia.

Golden Time - 06 - Large 21

Fabuła Golden Time przypomina spontaniczną wycieczkę w nieznane – na początku szybko zmieniające się widoki dostarczają sporo rozrywki i urzekają nieprzewidywalnością, po pewnym czasie jednak pojawia się pragnienie poznania celu przedłużającej się wyprawy. Tego niestety w tej serii nie uświadczymy. Nieudolnie budowane napięcie towarzyszące powracającym wspomnieniom Banriego wciąż przerywane jest nonsensownymi scenkami, które w teorii mają podtrzymywać lekki i komediowy charakter produkcji – w praktyce jednak wzbudzają jedynie politowanie. Główny wątek, którym zapewne miał być rozwój związku Banriego i Kouko, wypada bardzo kiepsko – przyznam, że do samego końca nie mogłam uwierzyć w ich wzajemne uczucia. Pojawiają się one właściwie znikąd, bohaterów nie łączy nic poza desperackim pragnieniem, by z kimś (na dobrą sprawę z kimkolwiek) się związać – a że trafiają akurat na siebie, to już kwestia przypadku. Ich relacja zbudowana jest na fundamentach szantażu emocjonalnego, strachu przed samotnością, zaborczości z jednej strony i braku asertywności z drugiej. Sceny dramatyczne są krańcowo przerysowane – niczym w tanim melodramacie, bohaterowie nieustannie krzyczą, płaczą, wściekają się na siebie, by po chwili padać sobie w ramiona z zapewnieniem dozgonnej miłości. Po ponad dwudziestu odcinkach tej tyrady dochodzi do punktu kulminacyjnego w postaci finału zrealizowanego całkowicie na odczepnego – zupełnie jakby twórcom nagle przypomniało się, że koniec serii już za pasem i trzeba w trybie błyskawicznym zmontować prosty i banalny happy end.

Golden Time - 09 - Large 10

Oczywiście listę zarzutów można ciągnąć jeszcze długo. Pseudo­‑paranormalny wątek ducha Banriego z przeszłości, który wlecze się za teraźniejszym „ja” bohatera, racząc przy tym widza swoimi smętnymi przemyśleniami. Nieudolnie skonstruowany trójkąt romantyczny. Kompletnie nieśmieszne poczucie humoru. Fakt, że obiecujące tło fabularne w postaci studiów służy wyłącznie za pretekst, by bohaterowie mogli legalnie spożywać alkohol i pod jego wpływem podejmować idiotyczne decyzje… Na każdym kroku seria poraża brakiem realizmu i naturalności – a to chyba jedne z największych wad, jakimi charakteryzować się może produkcja obyczajowa.

Czy może być jeszcze gorzej? Oczywiście, że tak. Wystarczy, że dołożymy do tego wszystkiego ocenę grafiki i ścieżki dźwiękowej tej produkcji. Na pierwszy rzut oka widać, że Golden Time nie mogło się poszczycić szczególnie wysokim budżetem. Animacja jest raczej statyczna, postaci poruszają się ociężale i topornie – demaskują to szczególnie sceny tańca, który w ramach zajęć klubowych wykonują główni bohaterowie. Scenografia prezentuje się ubogo – wyposażenie poszczególnych pomieszczeń ogranicza się do niezbędnego minimum w postaci najbardziej podstawowych mebli. Projekty postaci nie są może bardzo brzydkie, ale w żaden sposób nie wybijają się ponad przeciętną. Jedynym godnym pochwał elementem jest fakt, że Kaga bardzo często zmienia stroje, które obfitują zawsze w detale – czy te się komuś spodobają, to już kwestia gustu, niemniej rzadko się zdarza, by bohaterzy anime posiadali tak bogato wyposażone garderoby jak Kouko.

golden-time-05-03

Idąc za ciosem o potężnej sile rażenia, twórcy Golden Time postanowili również ze ścieżki dźwiękowej uczynić kolejną niedającą się przeoczyć wadę swojej produkcji. Już pierwszy opening, stanowiący, jakby nie patrzeć, wizytówkę serii, woła o pomstę do nieba. Pomijam już fakt, że klip do utworu Golden Time to jeden gigantyczny spoiler, zdradzający jeszcze zanim zdążymy dobrze przyjrzeć się bohaterom, którzy z nich stworzą główny i jedyny słuszny związek. Również brzmienie piosenki pozostawia wiele do życzenia – to przykład typowej, w negatywnym rozumieniu tego słowa, popowej melodii, która męczy jednostajnym, płaskim rytmem i której nie jest w stanie uratować nawet pełen uroku i ekspresji głos Yui Horie. Prawdziwym koszmarkiem jest jednak drugi opening The World’s End, w którym śpiew Horie niemal całkowicie zagłuszony zostaje nieznośną melodią, stanowczo zbyt długo przerabianą przez syntezatory dźwięku. Nie wiem, czy w repertuarze tej seiyuu można by znaleźć drugi równie nieudany utwór. Obydwa endingi, którymi zostajemy uraczeni w trakcie trwania serii, choć brzmią już odrobinę lepiej niż utwory otwierające, nadal pozostawiają wiele do życzenia i raczej kaleczą uszy, niż spełniają rolę miłych akcentów kończących udany seans. Melodie pobrzmiewające w tle poszczególnych scen są monotonne i ubogie. Osobiście uważam również, że specjaliście odpowiedzialnemu za nagłośnienie serii powinno się potrącić sporą część z wynagrodzenia – w bardzo wielu momentach podkład muzyczny, głosy statystów dochodzące z drugiego planu, czy dźwięki takie jak szum wiatru i odgłos przejeżdżających samochodów wyraźnie zakłócają rozmowy głównych bohaterów. Jedynym jasnym punktem płaszczyzny, którą ogólnie nazwałabym udźwiękowieniem serii, jest obecność wspomnianych już Yui Horie i Ai Kayano w obsadzie Golden Time. To aktorki, których zawsze dobrze się słucha, choć w tym przypadku nawet ich ekspresyjne i wyraziste głosy nie były w stanie uratować nędznych kreacji bohaterek, w które przyszło im się wcielać – aczkolwiek należy docenić ogromne wysiłki, zwłaszcza ze strony Horie, która stara się przekazać całą gamę najbardziej nawet skrajnych emocji odczuwanych przez Kouko. Gorzej dobrany został niestety seiyuu głównego bohatera – być może to kwestia gustu, ale głos nieszczególnie doświadczonego jeszcze Makoto Furukawy bardzo mnie drażnił, a w pamięć zapadł jako wyjątkowo niemelodyjny i przykry dla uszu.

Golden Time - OP2 - Large 03

Kończąc tę pełną wyrzutów tyradę, nie pozostaje mi nic innego, jak raz jeszcze nazwać Golden Time całkowitym niewypałem. To seria, która z powodzeniem mogłaby nazywać się Zmarnowany Czas, gdyż z tytułowym złotem niewiele ma wspólnego. Szczerze odradzam seans fanom gatunku – przede wszystkim zaś tym, którzy dobrze wspominają Toradora!. Po zapoznaniu się z najnowszym dziełem Yuyuko Takemiyi zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tak druzgocącą różnicą poziomów w jej dotychczasowej twórczości. Jak ktoś, kto kilka lat temu stworzył historię wzruszającą do łez, przejmującą do głębi serca i wywołującą nieopanowany śmiech, mógł następnie wyprodukować tak bezwzględnie nieudaną opowieść? I czy w związku z tym to Toradora! wyznacza faktyczny poziom zdolności jej autorki, a Golden Time jest jedynie nieszczęśliwym wypadkiem przy pracy, czy może właśnie na odwrót…? Na to pytanie, z racji ogromnego sentymentu dla pierwszej z tych serii, nie będę nawet próbowała odpowiedzieć.

16 responses to “Golden Time – czas nie złoty, a stracony…

  1. O! Jak miło wreszcie widzieć tu nowy wpis :) Recenzję czytałam już na tanuki i nie pozostaje mi nic innego jak się zgodzić. Ja nawet nie obejrzałam Golden Time do końca, utknęłam koło 20 odcinka i ni cholery nie mogę się zebrać żeby to skończyć. Zrobiło się nudno i żałośnie, bohaterów miałam już po prostu dość, i ta wszechobecna wyolbrzymiona drama… Kouko mogłaby zostać irytującą bohaterką roku.
    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu. Niech Wen będzie z tobą ^^

    Pozdrawiam,
    Kirima

    P.S. Śliczny nagłówek *.*

    • Wiadomo, jak to z planami bywa i że często biorą w łeb, ale tym razem mój plan zakłada nie tylko aktywne pisanie, ale też czytanie, także myślę, że niebawem spotkamy się i u Ciebie ;)

      Myślę, że te ostatnie odcinki Golden Time możesz sobie podarować, zwłaszcza, że poziom żenady, absurdalności i idiotycznego zachowania ze strony bohaterów, na finał rośnie jeszcze bardziej. A potem nagle deus ex machina i wszyscy żyli długo i szczęśliwie – łącznie z tym (trochę zaspoiluję), że Linda spotyka się z duchem Banriego na tym nieszczęsnym moście, na którym doszło do wypadku i ze śmiechem biegną przed siebie, trzymając się za ręce… No comment… Ja obejrzałam do końca tylko dlatego, że musiałam to później zrecenzować na tanuka – w innym wypadku też bym sobie chyba odpuściła – najpewniej w momencie tego pseudo-wypadku samochodowego, po którym ojciec Kouko zrobił scenę na parkingu. Nie wiedziałam, czy mam w tym momencie zanieść się śmiechem, czy z politowaniem popukać się w głowę… Generalnie dawno nie widziałam tak dennej serii obyczajowej. Chyba już wolę głupie haremowe komedie z piersiastymi lolitkami – tam przynajmniej nikt się nie sili na psychologizm, którego i tak nie jest w stanie dobrze sportretować.

      Cieszę się, że nagłówek Ci się podoba – ze swej strony wprost nie mogę się doczekać animowanej premiery Ao Haru Ride, choć mam trochę obaw, czy – jak to często przy ekranizacjach bywa – twórcy nie zarżną tej uroczej mangi ;)

      • Zacytuję: „…że Linda spotyka się z duchem Banriego na tym nieszczęsnym moście, na którym doszło do wypadku i ze śmiechem biegną przed siebie, trzymając się za ręce…” – Poważnie? Toż to dobry element komediowy! ;D Okej, może faktycznie sobie daruje końcówkę Golden Time. No chyba że dostanę nagłego napadu masochizmu.

        Ao Haru Ride również zamierzam oglądać. Jakoś nie mogłam się przekonać żeby sprawdzić mangę, to chociaż rzucę okiem na anime ^^”

        • Co do Ao Haru Ride jeszcze – nie jest to jakaś wybitna historia. Na pewno nie jest też oryginalna. Ale uwielbiam mangi autorki AHR – ma niesamowity talent do tworzenia idealnie wyważonego shoujo. Niby jedzie po szalenie oklepanych schematach, ale przy tym jej bohaterowie są tak naturalni i nieirytujący, że z łatwością można zanurzyć się w ich historii. Mangę śledzę od prawie półtora roku i co miesiąc wprost nie mogę się doczekać nowych chapterów. Poza tym AHR posiada niesamowicie ładną kreskę – autorka mangi robiła już projekty postaci dla filmu Hal (nie wiem, czy widziałaś, na początku roku zamieszczałam recenzję), więc jestem pewna, że przynajmniej częściowo uda się urok tych rysunków na animację przełożyć. Nie ukrywam, że Ao Haru Ride to najbardziej przeze mnie wyczekiwana premiera lata :) Chyba nawet bardziej, niż nowe Sailorki – do nich byłam pełna zapału, dopóki nie zobaczyłam pierwszych filmów promocyjnych i tej potwornie nieudanej kreski. Projekty postaci kompletnie mi się nie spodobały i stąd spadł entuzjazm dla całej produkcji…

  2. Też padłem ofiarą tej serii :)
    Uwielbiam Toradorę! i Golden Time także wydawał mi się skazany na sukces przez te wszystkie elementy, które wymieniłaś. Okazało się jednak, że pomiędzy bohaterami nie ma tej fajnej chemii, a postacie drugoplanowe są mi totalnie obojętne. W Toradorze to był może mały dom wariatów z Kushiedą na czele, ale oni byli przynajmniej sympatyczni – czuło się, że to nastolatki przeżywający burzę hormonów, a w Golden Time to jakaś nijaka masa choć studenci emocjonalnie wcale nie muszą się tak bardzo różnić od swoich odrobinę młodszych kolegów. Może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań, ale odpadłem po kilku odcinkach… Takie drobne irytujące elementy jak zbyt głośna muzyka w niektórych scenach (kilkukrotnie złapałem się na myśleniu, że muzyka w tle dosłownie zagłusza dialogi) wcale nie pomagały, a raczej dopełniały obrazu totalnego niewypału :)

    • Otóż to – w Toradora, choć niektóre postaci też były przerysowane i zachowywały się po wariacku, bez problemu można się było identyfikować z ich emocjonalnością, bo ta była po prostu autentyczna. Poza tym tam świetnie ukazany został rozwój tychże postaci – przemiana, jaką przeszła Taiga, dojrzewając, a jednocześnie nie tracąc swojego ostrego charakterku, była ukazana rewelacyjnie. Dla porównania u Kouko nie zmieniło się nic – poza obiektem uczuć, w które zresztą do końca nie wierzyłam. Postać nijak nie dojrzała, nie rozwinęła się, a my niczego się o niej nie dowiedzieliśmy. U Taigi było przynajmniej wiadomo, że taka a nie inna sytuacja rodzinna zdystansowała ją do ludzi i przyczyniła się do agresywnego wobec nich podejścia. O bohaterach drugoplanowanych Golden Time nie ma nawet co wspominać… Straszne, że można się tak zawieść na serii, która zapowiadała się całkiem obiecująco.

  3. Wreszcie! Bardzo się ciesze, że pojawiła się nowa notka, oby wena dopisywała :)
    Co do samego GT to zgadzam się z Tobą w 99% (jedyną różnicą jest to, że chyba jako jedynej osobie, podobał mi się 2 op z serii ^^). Ja podobnie jak Kirima utknęłam – bodajże na 19 ep. Nie jestem w stanie zmusić się do wznowienia tego, a byłoby to już trecie podejście…
    Jedynym plusem w moim wypadku jest to, że nie nastawiałam się na fajerwerki, nie jestem za specjalną fanką Toradory a i zarys fabularny GT nie wydawał mi się jakoś szalenie ciekawy.
    Recenzja super jak zawsze, czekam na kolejne wpisy :)

    • Też liczę, że wena zostanie ze mną na dłużej ;)
      Dla mnie problemem drugiego op było to, że muzyka, która w założeniu powinna być raczej tłem, bardzo mocno zagłuszyła głos Horie, który ogólnie naprawdę lubię. Gdyby nie to, pewnie jakoś szczególnie by mi ten kawałek nie przeszkadzał ;)
      Nastawienie z pewnością odegrało w mojej ocenie niebagatelną rolę – gdybym nie znała i nie lubiła Toradory, po kilka odcinkach GT pogodziłabym się pewnie z tym, że to po prostu kiepska historia, której ktoś nie umiał dobrze napisać. Ale znajomość Toradory budziła we mnie niezdrową nadzieję przez pierwszą połowę GT, a przez drugą – poczucie rozczarowania. Bo tam też rozkręcało się powoli i wciągnęłam się na dobre dopiero w okolicach 10 odcinka. Liczyłam, że tutaj będzie podobnie. Niestety nie wyszło, a im dalej w las, tym bardziej bezsensownie się robiło. Kolejna nauczka, żeby nie nastawiać się zbyt dobrze tylko dlatego, że danemu twórcy wcześniej jedna rzecz wyszła – żadna to gwarancja, że kolejna też się uda ;)

  4. Muszę przyznać, że lepiej mi się czyta Twoje teksty tutaj niż na Tanuki, prawdopodobnie ze względu na oprawę graficzną i obrazki wplecione w tekst, łamiące tekst na mniejsze kawałki. Tu wygląda to o wiele bardziej estetycznie, pogratulować gustu w doborze ilustracji.

    Serial-porażka, nie dałem rady obejrzeć do końca, dlatego z przyjemnością przeczytałem opinię osoby, która wysiedziała przed ekranem do ostatniego odcinka. I nie popadła po tym wszystkim w depresję albo alkoholizm. ;)

    • Cieszę się, że dobrze Ci się czyta tekst w takiej postaci. Dla mnie też przełamywanie bloku liter – zwłaszcza dłuższego, jak w tym przypadku – ilustracjami, ułatwia i uprzyjemnia czytanie. Zresztą na Tanuki chyba nie każdemu chce się po recenzji przerzucać jeszcze screeny na osobnej podstronie – a na takie wplecione w tekst każdy zerknie ;)

      Haha, przy niektórych odcinkach faktycznie do depresji było blisko. Czasami robiłam sobie 2-3 tygodniowe przerwy między poszczególnymi odcinkami, bo 20-parę minut tego bełkotu na tydzień wydawało się po prostu za dużą stratą czasu ;) Mam nadzieję, że letnie serie obyczajowe będą się lepiej prezentowały – kilka już sobie upatrzyłam i nie chciałabym się tak rozczarować, jak w przypadku Golden Time.

  5. Całkowicie się ze wszystkim zgadzam, Golden Time a shit.
    Dlatego czepnę się paru rzeczy w Twoim tekście ;)
    Po pierwsze, mówisz, że animacja pierwszego openingu to spoiler co do pairingu – ale w Twojej tak dobrze wspominanej Toradorze takim spoilerem był już sam tytuł, just saiyan’ ;)
    Po drugie, może właśnie do Toradory masz tylko sentyment, a dziś by Ci się nie spodobała aż tak bardzo, albo w ogóle? Wiem, straszna myśl, ale tak się czasem dzieje ;)
    Po trzecie i w sumie najważniejsze: choroby i schorzenia psychiczne nie zawsze wynikają z jakiejś konkretnej, wielkiej traumy. To znaczy, nie zawsze w życiu, bo w fikcji przeważnie tak. To, że Koko jest wariatką, może mieć wiele mniejszych, nie tak epickich i przez to trudnych do pokazania przyczyn. To znaczy, tak się często dzieje w życiu, co absolutnie jej nie usprawiedliwia, bo takie rzeczy się leczy.

    • No patrzcie, jaka przekorna :P
      W przypadku openingu nie tyle przeszkadzało mi, że zostało ujawnione, że głównym pairingiem będą tu Banri i Kouko, bo w tego typu seriach jest to oczywiste najdalej po pierwszym czy drugim odcinku. Pewnie, że w Toradorze spoilował już tytuł. Ale sam klip nie rzucał nam Taigą i Ryujim tak agresywnie w twarz, jak zadziało się to w GT. Tutaj całośc skupiona była tylko i wyłącznie na tym aspekcie i to było irytujące, bo człowiekowi nie zostawały nawet najmniejsze złudzenia co do tego, że przy potencjalnych rywalach fabuła zatrzyma się na dłużej – opening niejako natychmiast podporządkował całą serię pod nieudolny romans głównych bohaterów. Było to, wg mnie, zbyt nachalne.
      Co do drugiej czepności, to Cię zaskoczę – niedługo po GT zaczęłam sobie rewatch z Toradory, właśnie go kończę. I stwierdzam, że moja sympatia wobec tej serii się nie zdezaktualizowała :> Nadal uważam, że jest świetna i nadal nie mogę zrozumieć, jak dwa tak różne jakościowo tytuły mogły wyjść spod „pióra” jednego autora.
      Zgadzam się, że takie zaburzenia emocjonalne nie zawsze mają jeden epicki powód – ale jakieś mają, choćby pomniejsze i te należałoby w najmniejszym stopniu nakreślić. W całym GT nie pojawiła się choćby jedna podpowiedź co do tego, dlaczego Kouko zachowuje się tak, a nie inaczej – chyba, że za taką uznać fakt, że niestabilność psychiczną odziedziczyła po szurniętym ojcu :P Nie mówię, że koniecznie musiała w dzieciństwie być porzucona przez matkę albo stracić siostrę w katastrofie lotniczej. Ale skoro jest aż tak zaborcza i histeryczna, to aż się to prosi o jakieś tło, gdyż bez niego cała jej postawa wypada kompletnie nierealistycznie i bardzo przypadkowo. Mniejsze przyczyny trudniej ukazać, ale należy chociaż próbować ;)

      • No jasne, że się czepnąć muszę ;)
        Ale tak naprawdę to się z tą krytyką openingu zgadzam, bo wyglądał, jakby anime miało być o parze ludzi, którzy już są razem, nawzajem się kochają i będą stawiać czoło przeciwnością. Taką serię to nawet bym pooglądała, bo fajnie by było z czymś się poutożsamiać :) A tak to nawet Lindzie nie mogłabym kibicować, bo wiadomo, że Linda nie ma szans :<
        To bardzo dobrze, że Toradora nadal Ci się podoba! Trochę zazdroszczę, ja się boję sięgać po rzeczy, które kiedyś lubiłam. Ostatnio zdobyłam kilka pierwszych odcinków Superświnki z polskim dubbingiem i ze smutkiem się zorientowałam, że Cassie brzmi jak dorosła kobieta, a nie licealistka, animacja jest beznadziejna, a żarty są trochę awkward :<
        To prawda, że mniejsze przyczyny trudno pokazać, dlatego w fikcji zazwyczaj stawia się na większe i bardziej epickie dramy. Tylko że jak sama się zastanowię nad własnym lękiem przed utratą bliskich osób, to chyba potrzebowałabym długiej terapii, żeby dojść do przyczyn. Oczywiście u mnie nie objawia się to w tak przerysowany sposób jak u Koko, no i zaborcza nie jestem (mój chłopak przez kilka miesięcy siedział w pracy OBOK DZIEWCZYNY!!11), co jest jeszcze dziwniejsze, bo pokazać jej reakcje potrafili, ale ich wytłumaczyć już nie? Brzmi jakby twórcy byli bardzo leniwi. Albo jakby uznali, że jej powody będą oczywiste, tak jak oczywiste miały być w przypadku zaborczego tatusia głównej bohaterki w Mayo Chiki (żona mu zmarła i tylko jedynaczka na tym świecie pozostała).

  6. O, w końcu coś ;) Ja szczęśliwie kijem przez szmatę tego nie ruszałem i jak widzę słusznie ;] Za to czekam co napiszesz o Nagi no Asukara (notabene właśnie obejrzałem finał, jakoś długo się zabierałem i bardzo żałuję, bo był śliczny i wyważony, i już za te 2 odcinki jestem w stanie tej serii wybaczyć 5 pierwszych) i zaraz chyba chwycę się Toradory, akurat już trochę na szczycie listy ;)

    • Jeśli czas pozwoli, bardzo chciałabym naskrobać coś na temat Nagi no Asukara, bo w sumie pół roku spędziłam z tą serią i mimo tego, że było tam kilka słabszych momentów i niekiedy zarzucałam oglądanie na 3-4 tygodnie, to całościowo bardzo mi się ta opowieść podobała, także nie chciałabym jej zostawiać bez komentarza. Problem polega na tym, że ostatnio sporo oglądam, a czasu na pisanie potem brak ;) Zwłaszcza, że za pasem sezon letni, który – przynajmniej po zapowiedziach – wydaje mi się bardzo kuszący i już teraz naliczyłam, że chciałabym sprawdzić ok. 15 tytułów ;) Zobaczymy :)

  7. A mi się to anime podobało. Może to przez to, że nie widziałem jeszcze wielu romansów… Może po prostu uległem klimatowi serii. Pierwsze odcinki były dla mnie genialne, później zaczęło się trochę psuć, ale i tak dałem 8/10.

Dodaj odpowiedź do SStefania Anuluj pisanie odpowiedzi